Dzieci szczęścia





Bukiet, liczne wizyty, a wreszcie ostatnia rozmowa z Ryszardem, którą dobrze pamiętał, otworzyły nagle oczy Stanisławowi.
Z dziwną u niego żywością podniósł bukiet, upuszczony przez siostrę, szukał naczynia, w któremby go mógł umieścić, a nieznajdując go, nalał szklankę wody i włożył do
niej kwiaty z niezwykłą starannością.
— Po cóż to? — odezwała się z niechęcią Marcela.
— Po co?
Kwiaty pana Melchiora mogą ci być obojętne, ale on o tem wiedzieć nie powinien.
— Zkądżeby wiedział?
— Nie udawaj, Marcelo — wyrzekł szorstko.
— Pan Melchior był tu już wiele razy i niezawodnie przyjdzie dziś jeszcze, lub jutro.
Westchnęła z głębi piersi.
— I ja go mam przyjąć?
— szepnęła, oglądając się wokoło z wyraźnym wstrętem — tu!
Mówiąc to, zwracała na brata wzrok pytający, jakby sama nie wiedziała, co ma uczynić.
— Ma się rozumieć — odparł stanowczo. — Czy sądzisz, że on nie wie o tem, co tu zaszło? O zerwanem małżeństwie z Czerczą? o wszystkiem, co ciebie obchodzi?
Widocznie pragnie przyjść nam z pomocą, ale chce, żebyś mu do tego dała prawo.
— Ja! — zawołała z wybuchem żalu — ja? O! Stasiu!
Stanisław zbliżył się do niej, wziął jej obie ręce i mówił:
— Posłuchaj mnie. Byłaś zawsze rozumną.
Czy chcesz dalej prowadzić życie, jakie się przed nami otwiera, pracować, jeśli tylko pracować potrafisz, lub konać głodową śmiercią?
Znosić co chwila upokorzenia, jakie są zawsze udziałem ubogich, więdnąć, marnieć, przekwitać, nie używszy życia ani potęgi swej piękności?
Wzdrygnęła się na myśl o tem, a on ciągnął dalej:
— Albo też odzyskać stracone położenie, być znowu bogatą, strojną, otoczoną hołdami, poważaniem, zazdrością?...
Słowa te wywołały blady uśmiech na jej usta.
— Wiesz dobrze, iż jest tu tylko jedna droga dla kobiety — małżenstwo.
— Z panem Melchiorem!


<<Poprzednia 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 | 189 | 190 | 191 Nastepna>>