Dzieci szczęścia





, musiały zapewne pochłonąć sumy, przewyższające o wiele obecne pasywa, sprzedaż ich jednak mogła w najlepszym razie pokryć tylko należności.
Sprawdziwszy te smutne fakty, Ryszard nie miał odwagi odrazu odkryć je Marceli; łączył się z niemi silnie problemat przyszłości.
Zamknął się u siebie, nie chciał widzieć nikogo i całą długą noc zimową przepędził, bijąc się z myślami.
Rozumiał jednak, iż są rzeczy, z któremi zwlekałby daremnie i naza-
jutrz stawił się u narzeczonej o godzinie, w której zwykł był odwiedzać ją dawniej.
Marcela znajdowała się w tym samym błękitnym buduarze, w którym tyle spędzili chwil dobrych, w którym wypowiedział jej swą miłość, w którym rozmawiali jeszcze w dniu
zaręczyn, upojeni swem szczęściem. Jak wówczas, ostre światła dnia zimowego łagodziły ciężkie firanki i zieleń wielkich liści palmowych.
Tylko zamiast eleganckiego jasnego szlafroczka, Marcela miała na sobie żałobną suknię; zamiast uśmiechu, na twarzy jej tkwił wyraz boleści i niepokoju.
Ryszard zbliżył się do niej w milczeniu, wziął obie jej ręce i ścisnął tak gwałtownie, iż o mało nie krzyknęła.
Ale w tym uścisku odczuła jego miłość, i ogarniona wzruszeniem, instynktownie przymknęła oczy, jakby chciała zapomnieć o wszystkiem i widzieć tylko to, że on ją kochał.
Wtedy usłyszała głos jego, głos stłumiony, jakby wydobywał się z trudnością ze ściśniętej piersi.
— Nie przynoszę pocieszających wieści.
Cóż znaczyły wieści, jakie przyniósł, cóż znaczyło troszkę więcej lub mniej majątku, skoro posiadała jego miłość!
— Choćby były najgorsze — szepnęła — cóż ztąd?
Zrobił niecierpliwy ruch. Więc miała na zawsze pozostać tem rozpieszczonem dzieckiem losu, nie rozumiejąc życia.
— Cóż więc? — spytała — nie jesteśmy bogaci. Nieprawdaż?
— Nie.
— Cóż nam zostało?... nie będziemy mogli trzymać powozu?... licznej służby?...


<<Poprzednia 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 | 189 | 190 | 191 Nastepna>>