Dzieci szczęścia
Stal teraz z oczyma wlepionemi w ziemię niepewny i złamany, z tak serdecznem zakłopotaniem, że zaczął zwracać uwagę przechodniów.
Jadwinia spostrzegła to i pociągnęła go za sobą. Szedł machinalnie przez ulicę, pełną w tej chwili ludzi, spieszących do swoich zatrudnień.
Nie było to miejsce stosowne do dłuższej poważnej rozmowy.
— Matki mojej nie pamiętam, ale siostra zastępowała mi jej miejsce.
Płomień oburzenia mignął w jego wzroku.
— To wcale co innego — zawołał namiętnie — a twoja siostra... twoja siostra nie jest tem, czem być powinna.
Wypowiedział te słowa gwałtownie, jakby wraz z niemi zrzucił część ciężaru, tłoczącego mu piersi.
— Marcela — powtórzyła zwolna Jadwinia — nie jest tem, czem być powinna? Co pan powiedziałeś?
— To tylko, co jest głośnem w całej Warszawie. Och!
gdybym ja mógł temu nie wierzyć! Ja wierzyć nie chciałem. Bóg widzi nie chciałem. Szedłem do was wczoraj, odrzucając wszystko, com usłyszał...
— I czemuż pan nie przyszedłeś?
— Niestety, spóźniłem się trochę, ale przecież.
nie chodziło o godzinę; nie sądziłem, żeby chodziło...
Właśnie doszedłem do domu; w którym mieszkacie, kiedy zajechała przed niego kareta. Zajechała, jak zajeżdża codzień.
Choćbym nie chciał słyszeć, słyszeć musiałem to, co mówiono wokoło.
Uśmiechał się stróż kamieniczny, zdejmując pokornie czapkę, uśmiechali się posłańcy, czekający w bramie, zdaje mi się uśmiechał się każdy przechodzień, co, rzuciwszy
okiem na wysiadającego mężczyznę, machinalnie potem podnosił wzrok na okna pierwszego piętra.
— To był prezes!
— Tak, to był prezes Olbrowicz, znany ze swoich milionów, rozrzutności i czułego serca.
Prezes Olbrowicz, który codziennie odwiedza twoją siostrę, panno Jadwigo, a jak wieść niesie...
Powiedział bardzo wiele, a jednak zatrzymał się, nie śmiejąc dokończyć.
<<Poprzednia 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 | 189 | 190 | 191 Nastepna>>